Bibliotekarz. Książki czytam, nie wącham.
Lubię paralotnie, czekoladę i Chiny.
Nie pijam kawy. Mówię, co myślę. Mieszkam nad Tamizą.
Oj Eli Eli...mam taki mętlik w głowie po tym, co przeczytałam. Bo to nie jest książka tylko istna puszka Pandory. Wylewają się z niej brudy, wypełzają nieszczęścia, krzyczą upiory i triumfują tragedie. O tym właśnie jest ten reportaż - o najgorszych koszmarach rodem ze slamsów Manili. O koszmarze produkowanych na potęgę, niechcianych dzieci, o beznadziei, w której egzystują mieszkańcy Onyksu - jądra ciemności filipińskiej stolicy. O Filipinach, kraju rozdartym między tym, co winniśmy Bogu a brutalną codziennością. Opisał Tochman swoją wyprawę po miejskiej dżungli w sposób dramatyczny, przerażający i sprawiający ból. Ponieważ każda historia, czy to ludzi mieszkających na cmentarzu, czy opowieść o dzieciach, które o najmłodszych lat zmuszone są zbierać złom by móc wyżywić kilkunastoosobową rodzinę, jest prawdziwa. Momentami byłam wściekła, jednak nie wiem kto byłby adresatem mojej wściekłości. Czy ci, którzy spędzają życie w tym koszmarnym zakątku globu, którzy nie potrafią albo nie chcą zrozumieć, że dziecko nie jest towarem i nie można go produkować jak fabryka produkuje samochody. Że podstawowa edukacja jest niezbędna by wyrwać się z tej zatęchłej matni. Że kościół katolicki swoim nawoływaniem o uszlachetniającym cierpieniu, sprowadził na świat więcej zła niż można sobie wyobrazić.
A może to my jesteśmy winni? My, którzy przyjeżdżając do tych wszystkich egzotycznych miejsc, pstrykamy foty, przytulamy dziecko i idziemy dalej? Bez refleksji za to z pokaźnym portfelem. Momentami miałam wrażenie, że właśnie to nie podoba się Tochmanowi. Że wraz z kolejnymi pstryknięciami kradniemy dusze, że dla nas to tylko kolejny punkt programu. Czy na pewno? Autor tak głośno upomina zachodnich klikaczy a co sam czyni? Czym różni się to jego grzebanie w ludzkim nieszczęściu od pozbawionego empatii podziwiania "okazów" na wybiegu jakim jest Onyks?
W książce zamieszczono fotografie. Piękne artystycznie fotografie Grzegorza Wełnickiego, towarzysza podróży autora. Tyle, że na tych fotografiach Wełnicki udokumentował cały koszmar slamsów Manili. I momentami obrazy te mówią więcej niż wszystko, co kiedykolwiek Tochman napisał. Rozdział o kobiecie zmieniającej się w drzewo. Dwie fotografie. Słowa wydają się zbędne. A zadra jątrzy się i jątrzy.
Przed ukazaniem się Eli, Eli głośno mówiło się, że po przeczytaniu już nigdy nie będziemy podróżować tak, jak przedtem. To bzdura. Podróżować będziemy tak samo, jeść będziemy tak samo, pstrykać będziemy tak samo. Ponieważ nasz świat nie zmieni się. Podobnie jak świat filipińskich dzielnic nędzy. By coś się zmieniło potrzeba nie tylko niekończących się zastrzyków finansowych i tabunów misjonarzy niosących dobrą nowinę ale przede wszystkim zmian światopoglądowych. Tak u nas jak i u tych, którzy codziennie budzą się by odrobić pańszczyznę w junk shopie. Za garść ryżu.