Bibliotekarz. Książki czytam, nie wącham.
Lubię paralotnie, czekoladę i Chiny.
Nie pijam kawy. Mówię, co myślę. Mieszkam nad Tamizą.
Ten i inne kwiatki można odnaleźć w skądinąd bardzo dobrej książce Charliego LeDuff. Laureat Pulitzera, oskarżany o plagiat, posługujący się prostackim, znacząco odbiegającym od ustalonych kanonów językiem napisał bowiem książkę o mieście, które z ucieleśnienia amerykańskiego snu przeistoczyło się w dzikie pole, pełne goryczy, zła i łapówkarstwa.
Jeśli ktoś pamięta prehistoryczny acz kultowy film Gliniarz z Beverly Hills to zapewne odnajdzie w pamięci, że główny bohater Axel Foley pochodził z Detroit i poruszał się po mieście luksuśnym, czerwonym samochodem a w największym mieście stanu Michigan panowało wtedy prawo i porządek. Minęło 30 lat i Detroit zdążyło wejść w stadium zaawansowanego rozkładu.
Charlie LeDuff pochodzi z Detroit, po okresie licznych podróży, szeregu zleceń dla znanych czasopism i przemyśleniu kilku spraw postanowił wraz z żoną i córką wrócić. Z lektury wynika, że był to raczej powrót do piekła. Dosłownie bo miasto właściwie non stop stoi w ogniu. Dawniej zadbane ulice, rodzinne domy i skwery to teraz pole bitwy o przetrwanie. Nie chcę przytaczać tutaj historii Detroit gdyż łatwo można odnaleźć te informacje ale sytuacja w mieście to efekt wieloletnich zaniedbań ze strony administracji miasta, niefrasobliwości koncernów samochodowych, lenistwa mieszkańców oraz braku porozumienia ma tle etnicznym.
Jak wyglądała sytuacja w momencie pisania książki: burmistrz został oskarżony o popełnienie całej litanii przestępstw, miejscowi oficjele trudnili się głównie łapówkarstwem, służby miejskie praktycznie nie działały, domy podpalano dla zabawy lub wymuszenia odszkodowania a na ulicach najniebezpieczniejszego miasta USA królowały narkotyki i strzelaniny. Ludzkie życie właściwie nie ma żadnego znaczenia bo jeśli kogoś zestrzelą to trudno. Jak u Vonneguta - zdarza się.
W tej beznadziei codziennej egzystencji znajdują się niedobitki ostatnich sprawiedliwych, ludzie, którzy pomimo wszystko walczą o lepsze Detroit. LeDuff daje im głos i pomimo starań głos ten brzmi cieniutko. Bo jakże strażacy mają skutecznie walczyć z pożarem skoro cały sprzęt gaśniczy jest albo zepsuty albo przynajmniej wybrakowany, brakuje strojów ochronnych a wsparcie pozostałych organów jak policja czy służba zdrowia praktycznie nie istnieje? To co stało się z Detroit woła o pomstę do nieba. Bo jak można żyć kierując się hasłem: "pierdolić pracowitych"?
Jest jednak nadzieja. Świadczy o tym dobitnie artykuł w kwietniowym numerze National Geographic, poświęcony staraniom zwykłych mieszkańców o odbudowę Motor City [fragmenty i fotografie]. Bardzo zachęcam osoby zainteresowane do zapoznania się z nowym Detroit, tym przed upadkiem i tym po katastrofie ale z wizją lepszej przyszłości.
PS. Tutaj fragment z polskiego wydania NG.