Bibliotekarz. Książki czytam, nie wącham.
Lubię paralotnie, czekoladę i Chiny.
Nie pijam kawy. Mówię, co myślę. Mieszkam nad Tamizą.
Zbigniew Rychlicki, ilustracja do książki Ewy Szelburg Zarembiny
Przez okrągły roczek
Marzec okazał się być miesiącem bardzo intensywnym. Wybyliśmy z Bobciem do Polski gdzie złapaliśmy grypę żołądkową. W międzyczasie wszystkie zęby bobciowe postanowiły się ujawnić, oczywiście jednocześnie. Obecnie mamy masakryczne przeziębienie. A no i poszliśmy do przedszkola...w rezultacie przeczytałam całą jedną książkę, romans z bajecznie bogatym kowbojem i głupiutką dziewoją w rolach głównych. Jak się domyślacie, rzecz niewymagająca zaangażowania intelektualnego. Czas najwyższy wrócić do żywych.
Już jakiś czas temu zabrałam się za Północ i Południe Elizabeth Gaskell. Zabrałam się w odwrotnej kolejności - najpierw zatapiając się w serial produkcji BBC z Richardem Armitage i Danielą Denby - Ashe. Bardzo ale to bardzo mi się podobał, głównie ze względu na "charakterność" bohaterów. I jakie było moje rozczarowanie gdy w książkowym oryginale zarówno Margaret jak i pan Thornton są tak bardzo nudni i tak silnie skupieni na własnym ego. Żadnych kompromisów, żadnych ustępstw. Gaskell napisała powieść słusznych rozmiarów i było mi niezmiernie ciężko dobrnąć do końca. Miałam silne postanowienie sięgnięcia po inne tytuły tej autorki by zgłębiać fenomen angielskiej literatury w wydaniu kobiecym ale zastopowałam.
William Cowen View of Bradford
Sięgnęłam również po powieść Martina Cruz Smitha Park Gorkiego. I ponownie, najpierw był film. To chyba nie był dobry czas na łączenie intryg kryminalno - politycznych zza żelaznej kurtyny z imperialistycznym przepychem. Nie rozumiem dlaczego zarówno książka jak i film zebrały tak pochlebne opinie. Film długi, zimny i nudny, z drewnianą Joanną Pacułą. Książka jeszcze dłuższa, Renko to najciężej myślący oficer śledczy, jakiego miałam okazję poznać. Do tego zdradzający objawy całkowitego zagubienia w rzeczywistości. Intryga, moim zdaniem, śmieszna, nie trzymająca się kupy. Innych przygód Arkadego Renki nie jestem ciekawa.
Teraz garść achów i ochów... podążając kresowym szlakiem dotarłam do maleńkiej książeczki autorstwa Melchiora Wańkowicza. Szczenięce lata to zapis wspomnień tego znakomitego reportażysty z czasów dzieciństwa na Mińszczyźnie i Kowieńszczyźnie. To, co szczególnie mnie ujęło to przepiękny język pisarza, przyprawiony solidną dawką momentami rubasznego poczucia humoru. Coś jest w tej kresowej ziemi, co każe mi drążyć temat, szukać w zakurzonych reportażach i na nowo sięgać po dobrze znane pozycje. Szczenięce lata tylko pogłębiły moją kresową pasję. Oto dlaczego:
O kodeksie płciowym białoruskim ( brat radzi Wańkowiczowi):
"Dziewczyn wiejskich nie zaczepiaj [...], pannę z towarzystwa ukrzywdzić - infamia; wszelką inną kobietę przepuścić - rzecz godna potępienia. Chcesz, nie chesz - a musisz; po to jestes na świecie. Nie trzeba nikomu skąpić spermy. Jest ona własnością ogółu."
O tym, jak właściwie podjąć gościa ( w pewnym dworze w sąsiednim powiecie):
"W oficynie mieszka pan plenipotent i pan leśniczy. Przed wódeczką i przed obiadem zbiera się w oficynie kawalerskie towarzystwo - czekają już dziewczyny. Zaspokaja się funkcje prędko, publicznie - jedni przy drugich. Po cym wraca się do pałacu - do pań"
O chłopach kresowych:
"Chłop lubił czuć silną rękę nad sobą, rozumiał się na tej "pańskości" i kochał się w niej. Instynktem przedziwnym umiał odróżnić "pana z panów" od miejskiego ciaracha, który wsza niczym na pozór nie różnił się od "pana" w ubraniu i zachowaniu"
O "psuciu dziewek" przez pradziadka Melchiora:
"Położył tym walną zasługę - wsie okoliczne roiły się od przepysznych podrasowanych typów, a i dobrobytu ludności przysporzył, hojną bowiem ręką i spora część majątku w drodze "exdywizji" na alimenta poszła"
O drodze ze stacji w Borysowie do dworu w Kałużycach:
"Hej! - długaż to była droga, opętanych czterdzieści wiorst po białych dudniących szlakach: kraj biedny, grunt sapowaty, kraj pachnący grzybem, zwierzyną, smolakiem i przedziwnymi zapachami łąk, w biciu derkaczy, w strzępach mgły, leżącej jak pierzyna na ziemi, wyrzucający pod kopyta koni długie i szare, pachnące chlewem i udojem, mrugające świetlikami okien ulice białoruskich wsi. Smakowicie chlupią pod kopytami bajora, na obróconych do góry dnem korytach wzdłuż ścian siedzą w zgrzebnych płótnach chłopi; świnie białoruskie, w prostej linii od dzika, chude, czarne na wysokich nogach, śmigłe jak psy lub konie, uganiają po opłotkach budowanych niby głuche ściany z brewion."
Ta malutka książeczka do połączenie prozy Czarnyszkiewicza i Weyssenhoffa z eseistyką Stempowskiego i reportażami Bouvier. Pozostaje mi wyrazić żal, że w dzisiejszych czasach ze świecą szukać podobnej klasy pisarskiej. Ale jak się okazuje, jeszcze wiele przede mną - materiał bibliograficzny ostatniej książki Małgorzaty Szejnert jest imponujący, wiele nieznanych literackich przysmaków czai się na pólkach. Tylko kiedy na to znajdę czas - 29 kwietnia na światło dzienne wypłyną książki Petera Hesslera - Dziwne kamienie. Opowieści ze Wschodu i z Zachodu i Paula Theroux - Jechałem żelaznym kogutem. Pociągiem przez Chiny. Obie o Chinach. Na półce czeka Stempowskiego W dolinie Dniestru. Pisma ukraińskie....Bobo też chce książeczkę...
Czasowstrzymywacz poproszę!!!