Bibliotekarz. Książki czytam, nie wącham.
Lubię paralotnie, czekoladę i Chiny.
Nie pijam kawy. Mówię, co myślę. Mieszkam nad Tamizą.
Muszę niestety zacząć od przydługiego wstępu by wyjaśnić dlaczego sięgnęłam po Genialnych. Mój małż studiował fizykę. W naszych studenckim mieszkanku wielokrotnie dyskutowano na abstrakcyjne tematy, które dla mnie do dziś pozostają zagadką. Jednak wielokrotnie pojawiał się termin przestrzeni Banacha. Jako istota ciekawska z natury poprosiłam małża o wyjaśnienie w ludzkim języku. Potem zaczęłam szperać i choć niewiele z tego zrozumiałam to postać Stefana Banacha i lwowskiej szkoły matematycznej zakorzeniła się w moim umyśle. Ja z kolei - istota absolutnie pozbawiona wyrozumiałości dla niuansów dualizmu korpuskularno - falowego itp - poświęcałam się studiowaniu dziejów Polski okresu dwudziestolecia międzywojennego, ze szczególnym uwzględnieniem historii ziemiaństwa na Kresach Wschodnich. Po drodze, studiując lwowskie kryminały Marka Krajewskiego oraz pobierając korepetycje z zakresu fizyki kwantowej, zainteresował mnie temat polskich naukowców, których niebanalne osobowości wywołują uśmiech a osiągnięcia po dziś dzień napawają radością i dumą.
Książka Mariusza Urbanka to bardzo przystępnie skonstruowana historia matematyków skupionych wokół kawiarni Szkockiej, we Lwowie. Jest to rekonstrukcja ich losów w porządku chronologicznym. I pomimo, że ich dzieje mogłyby spokojnie stanowić podstawę scenariusza filmowego, to zabrakło mi jednak akcentu naukowego. Gdyby autor więcej uwagi poświęcił dokonaniom matematycznym, Genialni naprawdę byliby genialni. I nie proszę tu o skrupulatny opis największych lwowskich osiągnięć bo który zw zwykłych śmiertelników zrozumie coś takiego:
Jednak o ile ciekawej śledziłoby się losy tych fascynujących ludzi poznając ich badania. To moje jedyne zastrzeżenie do książki Urbanka. Czyta się bardzo sprawnie, język jest przystępny, okraszony poczuciem humoru, nie brakuje wspomnień członków rodzin słynnych matematyków.
Po lekturze wciąż rozmyślam o kawiarni Szkockiej, o nierozwiązanych problemach logicznych i o spuściźnie, którą pozostawili po sobie Banach, Mazur, Auerbach, Orlicz, Steinhaus i inni. Czy dzisiaj istnieją jeszcze tacy naukowcy? Czy może wszystko, co naukowe musi być nastawione na zysk?
Podczas poślubnej podróży po Bieszczadach namówiłam lubego na wypad do Lwowa. Wiem, że już nigdy tam nie wrócę. Nie miałam jakiś specjalnych oczekiwań ale ta wizyta przyniosła mi wiele goryczy. Pani, która nas oprowadzała za najważniejszy punkt programu uważała grób Marii Konopnickiej i domagała się by odśpiewać Rotę na cześć polskiego Lwowa. Gdy zapytałam o Szkocką, niemal pogardliwie machnęła ręką, wskazując na budynek, który lata świetności zdecydowanie miał już za sobą. Ogromnie mnie to przygnębiło.
Matematycy skupieni wokół lwowskiej szkoły matematycznej, którzy przeżyli II Wojnę Światową rozjechali się w różne strony. Na miejscu pozostał Stefan Banach, którego grób znajduje się na Cmentarzu Łyczakowskim. Jakoś o wiele mocniej przeżyłam moment gdy zapaliliśmy lampkę na jego mogile. Bo o Banachu, jego kolegach i ich wybitnych dokonania na pewno nie wolno zapomnieć.
Stefan Banach
Grobowiec Riedlów, gdzie spoczywa Stefan Banach
Cmentarz Łyczakowski
Kamienice na lwowskim rynku