Bibliotekarz. Książki czytam, nie wącham.
Lubię paralotnie, czekoladę i Chiny.
Nie pijam kawy. Mówię, co myślę. Mieszkam nad Tamizą.
Nareszcie trafiłam na kryminał, przy którym ani się nie nudziłam ani nie odgadłam nazwiska złoczyńcy po pierwszym rozdziale! Cud po prostu. O Gai Grzegorzewskiej sporo czytałam, jej nazwisko padało wielokrotnie przy okazji kryminalnych rekomendacji choć nie jest ona tak nachalnie promowana jak na przykład skandalista Miłoszewski czy Katarzyna Bonda. Po Żniwiarza sięgałam z wahaniem, że po raz kolejny czeka mnie babranie się w nudnej fabule. A tutaj pozytywne zaskoczenie! No i ta...hmmm...interesująca okładka.
Pierwsza niespodzianka: prywatny detektyw Julia Dobrowolska. Bardzo młoda - co mnie na początku niepokoiło, bo w końcu im młodsza tym mniej przekonywująca w swojej roli. Kobieta silna, z charakterem i korzystająca ze zwojów mózgowych. Urzęduje w Krakowie. Po drugie: miejsce akcji. Romantyczny koniec świata, gdzieś wśród łanów zboża, w sielskiej atmosferze rozplotkowanego miasteczka. Po trzecie: kosa. Bardzo osobliwe narzędzie zbrodni, popełnionej pomiędzy dojrzewającymi kolbami kukurydzy.
Wyszła Grzegorzewskiej ta książka. Wiele wątków ale umiejętnie poprowadzonych, ciekawe postacie, kontrowersyjne tematy. Żniwiarza przeczytałam bardzo szybko ale nie był to czas zmarnowany. Gdy przyjdzie mi ochota na coś nie wymagającego wysiłku umysłowego, coś lekkiego na wieczór to z ochotą sięgnę po kolejne części cyklu o Julii Dobrowolskiej. To ciekawa osoba, skrywająca tajemnice, które chyba warto odkryć.